czwartek, 13 marca 2014

Chapter 3 Początek, czy koniec?

"Tota vita discendum est mori"

Rose
"Siedź cicho, idiotko!" "Wszyscy mają cię za wariatkę!"
Ocknęłam się. Pozostali patrzyli na mnie zatroskanym wzrokiem.
-Coś się stało?- zapytałam niepewnie.
-Chyba raczej ty powinnaś nam na to odpowiedzieć.- usłyszałam głos Zayna.
-Rose, wszystko w porządku?- zaniepokoiła się Ellie.
-W jak najlepszym. A dlaczego pytasz?
-Przecież przed chwilą pytałaś się nas o to samo.- zauważył Louis.
-Na prawdę? Szczerze to jakoś nie pamiętam.
Val i Ellie spojrzały na mnie z wyczuwalnym niepokojem, a reszta wymieniała się dziwnymi spojrzeniami.
"Głupia dziewczyno! Nie pasujesz tu, powinnaś teraz siedzieć w psychiatryku!"
-Rose, uspokój się.- poczułam na swoim ramieniu dłoń Liama.
Jak na zawołanie cały głos podświadomości zniknął tak szybko jak się pojawił. Nie czułam nic oprócz błogiego spokoju, radości i ukojenia. Zupełnie jakbym była na haju.
-Liam, nie powinieneś...- zaczęła nie spokojnie Ellie.
-A masz jakiś inny pomysł?
-Ja mam, powinniśmy dać sobie z nią spokój i rozpocząć poszukiwania. W końcu cały czas stoimy w jednym miejscu.- prychnęła Blair.
-Przecież dzięki Rose mamy już pierwszą wskazówkę.- powiedziała Val.
-I myślisz, że całe zadanie wykonane? Że świat jest już bezpieczny?-zakpiła.
-Nie, ale przecież nie możemy jej tak zostawić, trzeba jej pomóc.- zawzięcie broniła mnie przyjaciółka.
-Najlepiej będzie, jak zafundujemy jej pobyt w psychiatryku.
-Że co proszę?!- wkurzyła się Val.- Nie masz prawa mówić czegoś takiego o mojej przyjaciółce!
-Ona ma rację, Blair. Skoro jest jedną z wybranych, to musi być razem z nami. Jesteśmy zespołem.- próbowała złagodzić sytuację Ellie.- Może to właśnie jest jej dar?
-Coś mało przydatny.- prychnęła.
-Najlepiej zamknij już tą swoją jadaczkę i...- zacisnęła pięści Val.
-Valerie, przestań!- krzyknęłam.- Blair ma rację, nie powinno mnie tu być, tylko wam zawadzam.
-Nie prawda.- odparł stanowczo Zayn.
-Ale...
-Siedzimy w tym wszyscy, więc nie myśl, że uda ci się teraz zwiać do jakiegoś psychiatryka!- zdenerwował się... Louis, tak chyba tak miał na imię.
-Słucham? Na prawdę wydaje ci się, że jestem takim tchórzem? Jesteś jakimś cholernym idiotą, jeśli tak myślisz, bo mogę założyć się, że to ty pierwszy się złamiesz.
-Zakład przyjęty.- uśmiechnął się chytrze.- Jeśli wygram, będziesz musiała przez cały dzień robić to, co zechcę. Chociaż jestem pewien, że prędzej, czy później zrobisz to z własnej woli.
-Żebyś się nie przeliczył.- prychnęłam.- Widzę, że ktoś tu ma bardzo duże ego, ale to nawet lepiej. Im wyższa samoocena, tym boleśniejszy będzie jej upadek.
-Muszę cię zmartwić. Przez lata kształtowałem swoją pewność siebie, więc teraz nikt, nawet ty nie zdoła jej nawet zachwiać.
-Może i była kształtowana przez lata, ale zniszczona może zostać w sekundę.
Dopiero teraz zorientowałam się, że byliśmy sami. A oni co, wyparowali, czy jak? Nagle usłyszałam dźwięk swojej komórki. Byłam pewna, że nie brałam jej ze sobą, więc jak się tu znalazła? Po chwili namysłu, odebrałam połączenie.
-Halo?
-Skończyliście już?- usłyszałam w słuchawce głos Val.
-O czym ty mówisz?
-Hmmm... Może o niejakiej Rosemarie Esmeraldzie Dynamite i Louisie Tomlinsonie?
-Dobrze wiesz, że nienawidzę, jak mówisz do mnie pełnym imieniem.
-Oj, wiem doskonale.- mogłam się założyć, że w tej chwili na jej twarz wpełzł głupawy uśmieszek. Jak ja jej czasami nie znoszę!
 -A tak w ogóle, to czego zwialiście z pokoju?
-Pewnie dlatego, że nie mieliśmy ochoty słuchać, jak skaczecie sobie nawzajem do gardeł.
-Możecie już przyjść, więcej się słowem do niego nie odezwę.
-Aha, trzymam cię za słowo.- mruknęła, po czym się rozłączyła.
Dosłownie po kilkunastu sekundach cała "załoga" z powrotem znalazła się w tym samym pomieszczeniu, co my.
-Kiedy zaczynamy?- zapytałam.
-Najlepiej od razu.- odpowiedział Liam.
-Musimy wziąć pod uwagę ten tajemniczy głos, który kazał nam cofnąć się wstecz.
-To był ten sam, który nawiedził mnie w mojej wizji. Dlaczego on nam pomaga?- wtrąciła Val.
-Bo najwyraźniej szykuje się krwawa bitwa. On nie chce mieć słabych przeciwników. Jest pewny swojego zwycięstwa, aż za bardzo. W tej grze to my jesteśmy pionkami, a on ma doskonałą zabawę, sterując nami. Obserwuje każdy nasz ruch, chociaż my go nie widzimy.- powiedziała Ellie.
-Ale kto to jest? I skąd tyle o nim wiesz?
-Bo znam go od samego początku. Jestem dużo starsza od was i od niego. Pamiętam go już za czasów kołyski.
-To ile ty masz lat?- zapytał Harry.
-Nikt tego nie wie.
-Nie wiesz, ile masz lat?
-A ty wiesz, kiedy powstał świat?
-No nie...
-No właśnie. Istnieję od początku świata. Byłam pierwszą istotą na Ziemi. Mieszkałam razem z Adamem i Ewą w Raju, dopóki ich nie wygnano. Ja zostałam, ale i tak później przepowiednia co do mnie wypełniła się. Musiałam opuścić Raj i udać się na Ziemię, aby uchronić świat przed złem. Byłam świadoma przepowiedni i was, widziałam kim jesteście, jak wyglądacie, chociaż pojawiliście się dopiero po tysiącach lat.
Zamurowało mnie. Dosłownie stałam tam i nie mogłam się ruszyć. Jakby mnie coś trzymało i nie chciało puścić. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
-No mów, Rose. Dobrze wiem, co chcesz powiedzieć, ale inni też powinni to usłyszeć.- uśmiechnęła się do mnie.
-Skąd ty... Dobra, nieważne już wiem.
Nadal nie mogę się przyzwyczaić do tego, że Ellie, Blair, Zayn, Liam, Thomas i inne pozaziemskie istoty potrafią nam, czyli ludziom czytać w myślach. Jeżeli Ellie mówiła prawdę, to muszę się nauczyć blokować swoje myśli.
-Powodzenia.- mruknął Thomas.
Zlekceważyłam go i zaczęłam mówić.
-Chodzi o to, że skoro Blair jest czarownicą, Zayn czarodziejem, a Ellie zna cały świat od samego początku, to jest szansa na to, żebyśmy mogli dostać się do czasów powstania teatru. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że musimy teraz pójść do niego.
-Po co?- zapytała Blair.- Przecież to już ruina.
-Ale jestem pewna, że coś tam jest. Coś, co pomoże nam w przeniesieniu się w czasie.
-Ale jeżeli Blair i Zayn mogą czarować, to mogliby stworzyć jakiś portal, czy coś w tym rodzaju.- zauważył Niall.
-Widzę, że ktoś tu naoglądał się za dużo "Czarodziejki z księżyca".- powiedziała z przekąsem Blair.
-Harrego Pottera.- burknął.
-To nie jest takie proste, Niall. Co prawda, mamy moc i to nawet całkiem potężną, ale nie możemy ot tak sobie nagle wyczarować jakiegoś portalu i przenieść się w czasie. Uda się to tylko podczas pełni księżyca, gdy w odpowiednim miejscu wypowiemy regułkę z księgi zaklęć.
-Przecież pełnia jest jutro.- odezwał się Louis.
-Tylko, że nikt z nas nie wie, co to za miejsce, a tylko w nim jest możliwe to zaklęcie.
-Dlatego uważam, że powinniśmy udać się do teatru!- krzyknęłam.
-W takim razie w drogę.- oświadczyła Blair, pstryknęła palcami i już po chwili znaleźliśmy się naprzeciw starego, zawalonego budynku.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
-No co? Uważasz, że chciałoby mi się wlec się przez całe miasto, żeby tylko podziwiać jakieś zniszczone mury?
Zaśmiałam się pod nosem, po czym ruszyłam przed siebie.
-Gdzie ty idziesz?- zapytała Val.
-Do środka, nie widać? Nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru sterczeć tu cały dzień.
"Idź do rekwizytorni." "Dlaczego?" "Nie wierzę, że gadasz ze swoją podświadomością." "A co mam niby robić, skoro każesz mi szukać czegoś w takim miejscu. Przecież powinnam udać się na scenę." "Po co? Masz zamiar bawić się w aktorkę? O ile mi, a raczej tobie wiadomo, zbyt dużo czasu nie mamy, bo pełnia już jutro." "W takim razie tym bardziej powinnam zapomnieć o rekwizytorni, nie prawdaż? To jest ostatnie miejsce, do którego muszę zajrzeć." "Dlaczego sobie nie ufasz?" "Ufam, o co ci chodzi?" "Chyba raczej o co CI chodzi? Ja  jestem tobą, twoim głosem podświadomości, jeśli mnie nie słuchasz, to nie słuchasz też samej siebie."
W tym momencie głos podświadomość jakby ucichł. Świetnie, zostałam z tym wszystkim sama. Tak na prawdę, to cały czas byłam sama i po prostu gadałam ze sobą. A właśnie... Gdzie reszta? Gdzie ja jestem? Za bardzo skupiłam się na "rozmowie", że teraz za nic w świecie nie mam pojęcia, gdzie się znajduję. Spojrzałam w bok i ujrzałam drzwi z ledwo widocznym napisem "Rekwizytornia". 'Cóż za ironia.' Dobra, raz się żyje, wejdę tam. Otworzyłam skrzypiące drzwi i znalazłam się pośród wszystkich rekwizytów scenicznych i strojów. Moją uwagę zwrócił kostium, wiszący na końcu sali. Był cały czarny is składał się z czarnej koszuli, spodni, peleryny oraz wysokich, czarnych kozaków. Nie wyróżniał się niczym niezwykłym, jednak poczułam, że to właśnie on może mi pomóc. Niepewnie podeszłam w jego stronę i wzięłam go do ręki.
Wokół mnie zapanowała ciemność. Byłam tylko ja i rzekomy strój, który trzymałam w ręce. Nagle tuż przed moimi oczami pojawiła się ogromna twarz.
Krzyknęłam ze strachu i upuściłam ubranie.
Z powrotem znalazłam się w rekwizytorni, ale czułam, że nie jestem tu sama. Powoli odwróciłam się i ujrzałam tą samą kobietę, której twarz miałam zaszczyt obejrzeć przed chwilą.
Valerie
-Rose, gdzie jesteś?- darłam się po raz setny.
Niestety nie dawało to rezultatów. Moja przyjaciółka po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Na domiar złego ja także odłączyłam się od reszty, bo nigdzie nie widziałam nikogo z naszej gromady. 'Po prostu zajebiście, Val zgubiłaś się w ogromnym teatrze, który lada chwila może na ciebie runąć.' Dopiero teraz zorientowałam się, że jestem w jakimś długim korytarzu, a przede mną widnieją 3 wejścia. 'Zupełnie jak w jakimś horrorze, ty to masz szczęście dziewczyno.' Ok czyli mam wybrać któreś z drzwi. Albo będzie tak, że nie zależnie, które wybiorę i tak wyskoczy jakaś zjawa i mnie zabije, albo wybiorę złe i zamiast znaleźć się w cudownej przesączonej różem krainie, będę siedziała na krześle elektrycznym, a pilnował mnie będzie facet bez głowy z nożem w ręku. 'O czym ty myślisz, Val? Za dużo się naoglądałaś horrorów w piątkowe wieczory i teraz ci odbija.' Postanowiłam, że wybiorę środkowe drzwi. Tak jakoś mi się najbardziej spodobały, a niech się dzieje, co się chce. Przekroczyłam próg i znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu. 'Dobra, to nie jest kraina słodkości, więc może dyskretnie się wycofam i wybiorę jakieś inne wejście.' Niestety tuż po tym pomyśle drzwi zamknęły się. 'Ok, zaczynam się bać...' Po chwili świeczki zapaliły się, oświetlając całą przestrzeń. Niestety nie uspokoiło mnie to, wręcz przeciwnie, bo wokół mnie leżały przypięte do ściany trupy. Zaczęłam krzyczeć, ale natychmiast ktoś zakrył mi usta dłonią.
-Zamknij się, bo skończysz tak jak oni.- usłyszałam chłodny głos tuż przy uchu.
Przeszły mnie ciarki, a serce przyspieszyło bicia. Poczułam, że "ktoś" zabiera rękę z mojej twarzy. Momentalnie odwróciłam się, aby przekonać się, kto sprawia, że zaraz padnę na zawał, lecz jak zwykle nic nie zobaczyłam, jedynie cień przesuwający się po ścianie.
-To znowu ty?- zapytałam z większą odwagą.
-Zależy o kim mówisz.- zaśmiał się.
-O rzekomym "największym wrogu".
-Robert? Nie.
-On ma na imię Robert?
-Oczywiście, jak mogłaś nie wiedzieć? Upss... Zapomniałem, że Ellie nie zdążyła wam jeszcze powiedzieć, mój błąd.
-O czym ty mówisz?
-Bo tak w zasadzie opowiedzieć o nim powinna Ellie, nie ja.
-A czy to coś zmienia?
-Tak i to dużo.- znów się przemieścił.
-Mógłbyś przestać?- powiedziałam z nutką irytacji.
-Ale co?- wyraźnie był rozbawiony moim zachowaniem.
-Ciągle zmieniasz swoje położenie. W końcu dostanę skurczu szyi.
-A musisz na mnie patrzeć? Przecież i tak widzisz tylko mój cień.
-I co z tego, przynajmniej jestem pewniejsza.
-Oczywiście, twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.- ukłonił się.
-Więc kim jesteś, skoro nie Robertem?- zmieniłam temat.
-Jego sługą, na imię mi Mors.
-Co to oznacza?
-Śmierć.
Po ciele znów przebiegły mi charakterystyczne ciarki.
-Spokojnie, nie masz się czego obawiać, nie jesteś tu, aby pożegnać się z życiem.
-Więc po co?
-A no wiesz, brakowało mi towarzystwa i postanowiłem cię zaprosić na herbatkę. Wolisz zwykłą z krwi nietoperza, czy z dodatkiem pajęczych nóżek?
Zachłysnęłam się powietrzem. 'Czy ja dobrze usłyszałam?'
-Żartowałem.- jego śmiech ponownie rozniósł się po sali.- Robert postanowił dać wam kilka wskazówek. Stwierdził, że tacy nieudacznicy jak wy nigdy w życiu nie wykonają zadania. Co prawda Rose jest na dobrej drodze, ale co to da, skoro jest sama i nie ma możliwości otworzenia portalu.
-Nie potrzebujemy pomocy.- uniosłam głowę do góry.
-Nie? Dobrze, w takim razie już cię wypuszczam, ale powodzenia w odnalezieniu pozostałych. Chyba, że twoją ambicją jest wieczny pobyt w katakumbach z przeróżnymi stworami, które tylko czyhają na moment, w którym będą mogły wydrapać ci oczy i wyssać twoją krew.
-Kłamiesz.- powiedziałam już mniej pewnie.
-Jesteś pewna, że nie chcesz tych wskazówek? My tylko chcieliśmy pomóc...
-Dobra.- warknęłam.- Czego chcecie w zamian?
-Kropli twojej krwi i jednego włosa z twojej głowy.
-Słucham?
-Nie udawaj, że nie usłyszałaś. Pomogę wam, jeśli otrzymam twoją krew i jeden włos.
-Po co ci to?
-A to już nie powinno cię interesować.- nagle poczułam mocne ukłucie w brzuch i upadłam na kolana.- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, nie pamiętasz?
Z trudem podniosłam się i starałam się utrzymać równowagę.
-Zgoda.- wyszeptałam.- Ale obiecaj, że nam pomożesz.
-Przysięgam na mojego pana. A teraz usiądź na krześle.
Przełknęłam ślinę i niepewnie wykonałam polecenie.
-Nie masz się czego bać, to tylko kropelka krwi i kawałek włosa.
-Bardziej obawiam się tego, do czego później je wykorzystasz.
-Wystaw palec wskazujący u twojej prawej ręki.
Zrobione. Wystawiłam rękę, aby po chwili poczuć ukłucie, zobaczyć swoją krew, a w niej Rose. Następnie poczułam wyrywanie włosa i ujrzałam Ellie, Blair, Zayna, Liama, Thomasa, Harrego, Nialla i Louisa.
-Wybierz do kogo z nich mam cię przeteleportować.
No i tu zaczynają się schody. Co wybrać? Z jednej strony Rose jest moją najlepszą przyjaciółką i powinnam być z nią, ale z drugiej strony w drugiej grupie są istoty, które na pewno odnajdą Rose i pomogą nam stąd wyjść.
-Do reszty.- powiedziałam drżącym głosem.
-Dobry wybór.- po raz kolejny usłyszałam jego śmiech i po chwili leżałam już na podłodze u stóp Thomasa. O ironio!



Jej, nareszcie udało mi się napisać 3 rozdział. Bardzo przepraszam, że tyle na niego czekaliście (o ile w ogóle to robiliście xD). Mam nadzieję, że się wam spodoba.
Bardzo proszę o komentarze, które na prawdę motywują.













sobota, 1 marca 2014

Chapter 2

"Mors malum non est, sola ius aequum generis humani."

Valerie
Szłam ciemnym korytarzem zmęczona, przerażona i co najważniejsze- zmarznięta. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego w tej chwili nie leżę sobie opatulona kocykiem i nie popijam gorącej czekolady, siedząc przy kominku. Wyjaśnienie jest jasne i proste- zostałam porwana przez jakiegoś chłopaka o imieniu Thomas. Przynajmniej się przedstawił... Tak więc łazimy bez celu po podziemiach już jakiś dobry kawał czasu, nawet nie wspominając o rozstępującym się drzewie... Nieważne. Chłopak stawia takie ogromne kroki, że muszę dosłownie za nim biec. Szczękam zębami, pocieram rękami zmarznięte ramiona, a ten nic. Ten idiota nawet na mnie nie popatrzył i nie zadał bezsensownego pytania: "Nie zimno ci?". Tak jakby po prostu mnie tu nie było.
-A tak w ogóle to gdzie mamy dojść?- zapytałam.
Nie uzyskałam odpowiedzi, nawet nie zostałam zaszczycona ani jednym spojrzeniem. Będziemy milczeć? Ok.
W końcu po godzinie tego nieszczęsnego chodzenia, dotarliśmy pod drzwi. Serio? Ja tu tyle marzłam, a on po prostu szukał jakiś cholernych drzwi?! I co my tu w ogóle robimy?! 'Brawo za refleks, Val.'
-Właź.- rozkazał chłodnym tonem.
'Jaki dżentelmen'- prychnęłam w myślach.
-Powiedziałem, że masz wejść.- coraz bardziej zaczął się denerwować.
-Spokojnie, już.- podniosłam ręce w geście kapitulacji.- Ochłoń trochę, bo złość piękności szkodzi.
Zlekceważył mój złośliwy docinek i ręką ponownie wskazał drzwi. Westchnąwszy, wykonałam "prośbę" chłopaka, przez co po chwili znalazłam się w niewielkim pomieszczeniu. To, co tam zobaczyłam, wprawiło mnie w niemałe zdziwienie. Mianowicie w pokoju znajdowała się moja najlepsza przyjaciółka, jakiś blondyn, trzech brunetów, z czego jeden o ciemnej karnacji, chłopak w loczkach, szczupła blondynka i siedząca na krześle i wcinająca jabłko brunetka. Już miałam otworzyć usta, aby coś powiedzieć, ale uprzedziła mnie Rose.
-Valerie? Co ty tu robisz?- zdziwiła się.
-To samo pytanie chciałabym zadać tobie.- skrzyżowałam ręce na piersi.
-Może najlepiej, jakby nam Ellie wszystko wyjaśniła.- wtrącił blondyn.
W tym momencie przyjrzałam się mu dokładniej. Okrągłą twarz okalały jasne włosy. Ubrany był w ciemny T-shirt, a jego nogi okrywały jeansowe rurki. Był bardzo przystojny i uroczy, ale moją uwagę w szczególności przykuły jego błękitne niczym ocean oczy. Wpatrywały się we mnie z taką intensywnością, że od razu chciałam spuścić wzrok, lecz nie mogłam. Było w nich coś niezwykłego, magicznego,to coś przyciągało mnie z ogromną siłą. Nie mam pojęcia, ile czasu wpatrywałam się w niego, ale po chwili poczułam przeszywający ból i ostanie, co pamiętałam to ciemność.

*Nagle zrobiło mi się bardzo gorąco. Cóż za ironia, jeszcze parę minut temu dosłownie trzęsłam się z zimna. Ale gdzie ja jestem? Powinnam teraz siedzieć w tamtej sali i słuchać wyjaśnień, jakie miała nam złożyć niejaka Ellie. Dlaczego w takim razie aktualnie znajduję się w lesie? A teraz na opuszczonym cmentarzu? A po chwili z powrotem w pokoju, jednak czuję, że jest jakoś inaczej. Drzwi powinny być po drugiej stronie, oni powinni siedzieć gdzie indziej. I niby dlaczego ja też tam jestem, skoro znajduję się tutaj? To chyba jakieś odbicie lustrzane. Jestem duchem? Ale przecież do cholery nie umarłam, prawda? Może po prostu zemdlałam i teraz mam jakieś omamy? 
-Nie jesteś tu przypadkowo.- usłyszałam głos za swoimi plecami.
Odwróciłam się, lecz nikogo nie zauważyłam.
-Nie ujrzysz mnie. Jestem obok ciebie, za tobą, pod tobą, nad tobą. Jestem dookoła ciebie. Nie znasz mnie, za to ja wiem o tobie wszystko. 
Ciągle kręciłam się wokół własnej osi, ignorując wszelkie uwagi.
-Kim jesteś?- zapytałam drżącym głosem.
-Jednym i jedynym celem waszego spotkania. Póki co nie masz potrzeby poznania mnie, lecz miej się na baczności. Wszyscy się miejcie.- zaśmiał się złowieszczym śmiechem.
-Nie rozumiem...
-To dlatego, że nie zdążyli wam jeszcze nic wyjaśnić. Cóż, za wcześnie pozwoliłaś działać swojemu darowi.
-O czym ty mówisz?- z każdą chwilą zaczynałam się bać coraz bardziej. 
-Uważasz, że Thomas zaciągnął cię do tego miejsca bez powodu? Każdy, kogo zobaczyłaś wtedy w pokoju, nie znalazł się tam przypadkowo. Tak samo nie bez powodu podczas tej wizji najpierw znalazłaś się w lesie, a później na cmentarzu. Twój dar próbuje wam pomóc, jednak udało mi się częściowo opanować jego siłę, wedrzeć się do twojej wizji i troszkę namieszać w niej. Przyznam, że było to niemałe wyzwanie. Pomieszałem kolejność wszystkich miejsc i niektóre zlikwidowałem lub ukryłem, abyś nie mogła ich znaleźć. Lecz jeśli będziesz uważnie szukać, to może odnajdziesz jakieś części układanki i twoja moc nie okaże się bezużyteczna. Pamiętaj, że czas w końcu się skończy.
-Jaka wizja, jaki dar? O co tu chodzi?!
-Macie misję, ale opisanie jej celu i przebiegu należy już do Ellie i Blair. 
- W taki razie, dlaczego chcesz nam przeszkodzić?- zapytałam.
- Ponieważ ja jestem waszym największym wrogiem, waszym koszmarem.- zaśmiał się i już nie odzywał. Wnioskuję, że zniknął. Powoli starałam się ułożyć sobie wszystko w głowie. Misja, mój dar, nieprzypadkowe spotkanie... I do tego jakiś niewidzialny wróg. Kim on w ogóle jest? I kim ja jestem? Posiadam jakiś dar, który ukrywał się we mnie całe życie i który może obalić wszystkie dowody na brak istnienia nadnaturalnych istot. W takim razie kim jest reszta? Rose, tajemniczy blondyn, Thomas, Ellie, Blair? Czy oni też są obdarzeni jakąś mocą? I na dodatek skoro to coś jest naszym wrogiem, to dlaczego mi pomógł? Co prawda, namieszał w mojej "wizji", ale gdyby nie on, nie widziała bym nawet o co chodzi, dlaczego się tu znalazłam i co mam robić. Gorączkowo starałam się przyswoić to wszystko, lecz na przekór nic mi nie wychodziło. "Pamiętaj, że czas się w końcu skończy..." Jak mam to rozumieć? Czyżby chodziło o to, że moja wizja ma ograniczony czas? Jak jakiś abonament? Te wszystkie pytania kłębiły mi się w głowie i powoli rozsadzały moją mózgownicę. Postanowiłam jednak nie lekceważyć tego zdarzenia i poszukać jakiś wskazówek. Tylko jak mogę z powrotem znaleźć się w lesie? 
'Pomyśl o nim, przypomnij sobie jakąś charakterystyczną rzecz, znajdującą się w nim, a twoja moc sama cię poniesie.'- usłyszałam głos w swojej głowie.
Postanowiłam się go posłuchać i już po chwili znalazłam się w lesie. Rozglądałam się dookoła, ale nic nie widziałam. Nie miałam pojęcia nawet, czego szukać. Miałam kompletną pustkę. Może tu chodzi o miejsce, z którego będziemy zaczynać podróż? Nie, to zbyt łatwe... Weźmy jeszcze pod uwagę, że nie wiadomo, czy w ogóle wyruszymy w jakąś podróż. Stawiałam niepewne kroki, jednocześnie zachowując czujność i gotowość do każdej sytuacji. 'Gdzie mam teraz pójść? Przecież ten las jest ogromny, nie dam rady go obejść całego, szczególnie, że mam mało czasu.' Te wszystkie myśli sprawiły, że na chwilę straciłam czujność i z wielkim pluskiem wpadłam do jeziora, które z niewiadomych przyczyn niespodziewanie się tam znalazło. Ostatnie, co udało mi się wychwycić, to napis wyryty na skale: "Quisque vitae puppa". Potem była już tylko ciemność.*
Otworzyłam oczy i od razu oślepił mnie blask sztucznego światła. Wróciłam.
-Valerie!- krzyknęła Rose, jednocześnie tuląc mnie z całej siły.
-Już wystarczy, bo mi wnętrzności wyciśniesz.- wychrypiałam.
Louis
Sam już nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim sądzić. Najpierw mnie porwano, później przywieziono do jakiejś "tajnej kryjówki", a potem, gdy niby mieliśmy dostać wyjaśnienia, ta dziewczyna zemdlała. Po paręnastu minutach obudziła się przerażona i gadała o jakimś wrogu, mocy i łacińskim napisie. Musiała na serio coś sobie zrobić, przecież gadała same głupstwa.
-Valerie, co ty tam widziałaś?- pytała się Ellie.
-Na początku byłam w lesie, później znalazłam się na cmentarzu, a na końcu byłam tutaj, tylko tak jakby jako duch. Widziałam wszystko, co się tu działo, jak próbowaliście mnie ocucić i wtedy usłyszałam głos. Ktoś, a raczej coś zaczęło do mnie mówić, ale niczego nie widziałam. Mówił, że na razie nie ma potrzeby, abym go widziała i żebym go znała, bo on wie o mnie wszystko.
Ellie popatrzyła ze strachem na mulata, a Blair zachłysnęła się jabłkiem.
-Wiecie coś na ten temat?- zapytała Valerie.
-Co było dalej?- zignorowała jej pytanie Blair.
-Powiedział mi, że te miejsca, które widziałam nie były przypadkowe i, że dał radę trochę namieszać w mojej wizji. Pozmieniał ich kolejność, niektóre ukrył i zostawił tylko małe wskazówki. O co tu chodzi?- mówiła jak w transie.
-Najwidoczniej nie był na tyle łaskawy, aby dać nam więcej czasu.- szepnęła Ellie.
-Właśnie, czas! Powiedział mi także, że mam ograniczony czas na poszukiwania jakiś wskazówek. Tak jakby mam ograniczenie w długości wizji.
-A o co chodzi z tym łacińskim napisem?- wtrącił Liam.
-Tuż przed końcem mojej wizji, wpadłam do jeziora i ujrzałam wyryty na skale napis: "Quisque vitae puppa". Co to oznacza?
-Wszyscy jesteśmy marionetkami swojego życia.- odpowiedziała Ellie.
-Ale co to ma do rzeczy?- odezwała się brunetka, siedząca obok Valerie.
-Ma i to dużo, Rose. Od tego powinniśmy zacząć.- powiedział mulat.
-Ale może najpierw wyjaśnilibyście nam o co w tym wszystkim chodzi?! Po
co tu jesteśmy?!- zdenerwowałem się i momentalnie wszystkie spojrzenia zostały skierowane w moją stronę..
-Lou, uspokój się.- dotknął mojego ramienia Niall.
-Nie, on ma rację.- zaśmiał się...
-Thomas.- odpowiedział z uśmiechem.
Czy on mi czyta w myślach? Bo niby skąd wiedziałby, że w tej chwili potrzebowałem znać jego imię?
-My wszyscy, którzy znajdujemy się w tym pomieszczeniu jesteśmy dziesiątką wybranych.- zaczęła swoją przemowę Ellie.- Wybranych do tego, aby obronić świat przed złem i przywrócić należyty pokój.
Jej wypowiedź wstrząsnęła mną, tak jak i pozostałymi "niewiedzącymi", ale nikt nie miał odwagi jej przerwać.
-Ja jestem wyrocznią, Blair czarownicą, Zayn błękitnym czarodziejem, Liam aniołem, a Thomas wilkołakiem.- kontynuowała.- A pozostała piątka, czyli wy jesteście ludźmi, lecz niezwykłymi. Valerie już odkryła swój dar, każdego czeka to samo. Jesteście obdarzeni różnymi mocami, silniejszymi, słabszymi, ale na pewno bardzo przydatnymi.
Zatkało mnie. Że co proszę?! Jak to wyrocznia, czarownica, czarodziej, anioł i wilkołak? Przecież takie stwory nie istnieją, to zwykłe bajeczki. I że niby ja mam jakąś moc? Niedorzeczne!
-Louis, wiem, że wydaje ci się to bardzo nierealne, ale to prawda.- powiedziała Blair.
Skąd? Dobra, zaczynam się bać...
-Wszystkie istoty nadnaturalne potrafią czytać w ludzkich umysłach.- wyjaśnił Liam.
-Ale można się nauczyć przed tym bronić.- dodała Ellie.
-Ta, akurat.- zakpił Thomas.- Jeszcze nie miałem okazji poznać człowieka, który potrafi blokować swoje myśli przed nami.
-Thomas, weź się łaskawie zamknij!- krzyknęła Blair.- Nie dość, że powinieneś tutaj być godzinę wcześniej, to jeszcze na dodatek teraz sobie ze wszystkich kpisz!
-Zgubiłem się. Zresztą od kiedy ty się przejmujesz tymi "wszystkimi"?- prychnął.
-Przejmuję się naszą misją, ona jest dla mnie ważna. A skoro nasza tylko nasza dziesiątka może ją wykonać, to musimy współpracować.- wycedziła przez zęby.
-Blair ma rację, zakop topór wojenny, Thomas.- poparł dziewczynę Zayn.
-Halo, nie widzicie, że oni stoją i się na was patrzą nadal niczego nie świadomi?- dodał Liam.
-To w takim razie ty im tłumacz, mądralo.- burknął Thomas.
-Ja to zrobię...- westchnął Zayn.- Do tej pory nic dziwnego nie działo się w mieście, prawda?
Kiwnęliśmy głowami.
-Każdemu się wydawało, że wszystko jest w porządku i niestety zapomnieli już co działo się 150 lat temu. Rozegrała się wtedy największa bitwa w dziejach świata. Bitwa pomiędzy dobrem, a złem. Oczywiście w kocu wygrała jasna strona, ale ciemna nigdy nie mogła się pogodzić z przegraną. Ellie już dawno przewidziała zemstę i nieuniknioną walkę, ale śmierć tego chłopaka przypieczętowała wszystko. Nie umarł on w naturalny sposób, jego duszę wchłonęły złe istoty. To daje im siłę. Będą to robić coraz częściej i w końcu staną się na tyle potężne, że nie damy rady ich pokonać. Dlatego musimy temu zapobiec. Musimy ochronić ludzi i wypatroszyć zło na zawsze. Ale tylko nasza dziesiątka może to zrobić. Wyruszymy w podróż.
-Ale gdzie?- zapytał Harry.
-Wizja Valerie jest odpowiedzią.
-Może ten łaciński napis?- podsunęła Blair.
-Tylko o co w nim chodzi? Co on oznacza?- zastanawiała się Ellie.
-Nie uważacie, że to nie jest żadne znaczenie przenośne? Tu chodzi o stary teatr na końcu miasta.- powiedziała Rose.
-Jestem pod wrażeniem, Rose.- usłyszeliśmy jakiś głos.- Nie sądziłem, że tak szybko na to wpadniesz. Lecz pominęłaś jeden, ważny szczegół. To miejsce to już ruina. Niczego tam nie znajdziecie. Aby rozpocząć przygodę, musicie cofnąć się wstecz. Do czasów jego powstania. Od dzisiaj przeszłość będę waszym sprzymierzeńcem.


Wiem, że trochę długo pisałam ten rozdział, ale za to jest dłuższy od poprzedniego. Trochę jest w nim zamotane, ale takie właśnie ma być xD. Mam nadzieję, że się wam spodoba ;). Bardzo proszę o komentarze, one na serio motywują ;).